We wrześniu 2015 roku, lecimy do Szanghaju na czterotygodniowy kurs języka chińskiego w popularnej szkole dla obcokrajowców Mandarin House. Zapisuję się na kurs podstawowy języka mandaryńskiego. Niestety niespodziewany wyjazd na Światową Wystawę Expo 2015 do Mediolanu (Krótka relacja z EXPO) opóźnia nam przylot do Chin o tydzień. Kurs już się rozpoczął i muszę szybko nadrabiać materiał. Prosta chińska gramatyka nie sprawia mi zbytnich kłopotów, natomiast zapamiętanie pięćdziesięciu nowych słówek dziennie wprost rozsadza mi głowę! Już zapomniałam jak bardzo nie lubię szkolnych obowiązków, a w szczególności wkuwania materiału. Niestety bez tego się tu nie obejdzie. Staram się również nadrobić umiejętność pisania chińskich znaków, mam jeszcze sporo pracy do zrobienia…
Pomimo długich zajęć w szkole językowej (9-16:30), po lekcjach staramy się zwiedzić co nieco. Na szczęście metro działa sprawnie i większość atrakcji jest łatwo dostępna. Mieszkamy w dogodnie położonej dzielnicy, w Koncesji Francuskiej, a szkoła językowa znajduje się tuż przy Placu Ludowym (People’s Square 人民广场). W pobliżu znajduje się największy na świecie deptak handlowy: ulica Nanjing (Nánjīng Lù -南京路). Szybko orientujemy sie w systemie transportu publicznego i “zaliczamy” kolejne co ciekawsze dzielnice, m.in. Bund oraz finansowy rejon Pudong z charakterystyczna wieżą telewizyjną Oriental Pearl Tower.
Jedną z atrakcji Szanghaju są zakupy w wielkich tematycznych centrach handlowych. (15 z nich opisano szczegółowo tutaj – art. w języku angielskim.) Moja ulubiona ulica to Beijing East, gdzie znajdują się masywne sklepy metalurgiczne i narzędziowe. To raj dla majsterkowiczów, można tu dostać wszystko, począwszy od arkuszy fosfor-bronzu, poprzez drobne szlifierki kamieni szlachetnych do cięższego sprzętu budowlanego. Kolejna zakupowa dzielnica znajduje się w okolicy bardzo popularnego Yuyuan Garden. Maja tu swoje siedziby głównie hurtownie odzieży i chińskiej biżuterii. Wybieramy się tam głównie po pamiątki. Ogromny tłum zwiedzających szybko nas męczy. Od gwaru i zgiełku tysięcy turystów uciekamy do jednej z licznych herbaciarni, znajdującej się na piętrze historycznego budynku. Fundujemy tu sobie ceremonię parzenia herbaty ze szczegółową prezentacją rozmaitych gatunków liści. Miła hostessa w tradycyjnej jedwabnej sukience ze stójką, zwaną cheongsam (mandaryński: qípáo 旗袍) prezentuje nam sposoby parzenia herbaty i udziela instrukcji w języku angielskim. Podziwiamy rozciągający się z osłoniętego tarasu widok na nowoczesne wierzowce wznoszące się ponad tradycyjnymi dachami. Po małej przerwie wracamy do zwiedzania klasycznego ogrodu Yuyuan (Yu Garden 豫园).
Zwiedzamy również nieliczne zachowane historyczne miasteczka wchłonięte przez szybko rozrastającą się metropolię. (Populacja obszaru metropolitarnego Szanghaju jest niemal równa polskiej.) Położona nad kanałem, malutka osada z tysiącletnią historią: Qibao (七寶鎮 — miasto siedmiu skarbów) znajduje sie w samym sercu Szanghaju (linia metra 9, stacja Qibao Station). Xinchang (上海新场古镇)- zabytkowe miasteczko z siecią kanałów i ponad siedemdziesięcioma urokliwymi mostkami, to już poważna wycieczka poza centrum, w głąb dzielnicy Pudong. Przeskakujemy pomiędzy 3 liniami metra, ostatni odcinek pokonujemy taksówką. Warto było się potrudzić. Miasteczko jest całkiem spore. Spędzamy tam cale niedzielne popoludnie kosztujac lokalnych specjałów, włócząc się po historycznych uliczkach i obserwując emerytów grajcych w madżong. Zachodzimy do pracowni rzeźbiarza, wykonującego ozdoby z korzeni drzew. Jest to tradycyjna forma przedstawien legendarnych postaci nawiązujących do mitologii chińskiej. Oczywiście w starym miasteczku znajdują sie również pracownie kaligrafii, szlifierze jadeitu wykonujący tradycyjną biżuterię.
Zaglądamy również do pięknego ogrodu Guy (古猗园) przy Nanxiang (linia metra 11) gdzie próbujemy słynnych pierożków xiaolongbao. W tradycyjnej wersji, xiaolongbao są wypełnione farszem wieprzowym, parzone i serwowane w bambusowych koszyczkach.
Uwaga! Pierożki są wypełnione gorącym rosołem. Aby uniknąć poparzenia, trzeba ostrożnie nadgryźć róg pierożka i wyssać rosół.
Chociaż typowa szanghajska kuchnia nie przypada nam do gustu (zbyt dużo słodkich sosów), staramy się omijać restauracje z zachodnim jedzeniem, tylko dla “laowai” (w chińskim slangu obcokrajowiec: 老外). Jemy to co jedzą miejscowi, czyli rozmaite regionalne pierożki (zh-jiǎozi), makarony i dużo mięsa: wieprzowina (zhūròu), wołowina (niúròu), drób (jīròu). Siedząc na miniaturowych plastikowych stołkach tuż przy ruchliwej jemy uliczne przysmaki z grilla za pół darmo. Nie zadaję zbędnych pytań skąd pochodzi mięso ani warzywa i zajadam ze smakiem serwowane w plastikowych koszyczkach szaszłyki i zapijam piwem Tsingtao.
Zafascynowani różnorodnością pierożków, zapisujemy się na pozalekcyjne zajęcia kulinarne. Uczymy się jak przyrządzić farsz z wieprzowiną, selerem, czosnkiem i pietruszką. Dowiadujemy się też, że większość gospodyń domowych zaopatruje się w doskonałe cieniutkie krążki pierogowego ciasta w sklepach spożywczych. Poza Chinami można je zwykle zdobyć w dziale mrożonek w dobrze zaopatrzonych azjatyckich marketach.
Kończymy naszą przygodę wizytą w Chińskim Pałacu Sztuki. Gigantyczny budynek pałacu został skonstruowany podczas Światowej Wystawy EXPO2010. Polecam stałe ekspozycje obejmujące animację filmową, tradycyjne wycinanki i teatr cieni.
W Szanghaju kawa robi się coraz bardziej popularna, ale mój własny sposób na poranną dozę kofeiny w Chinach to herbata mleczna rodem z Hong Kongu: năichá. Jest to herbata, tradycyjnie serwowana po przefiltrowaniu herbacianego naparu przez jedwabną pończochę z dodatkiem odparowanego gęstego niesłodzonego mleka (nie mylić ze skondensowanym mlekiem). Doskonale rekompensuje brak kawy. W Szanghaju herbatę z mlekiem trudniej znaleźć niż wszędobylski Starbucks, ale warto poszukać. W Chinach nie ma nic lepszego niż ciepła słodycz mocnej mlecznej herbaty o poranku serwowanej z parzonymi bułeczkami cha siu bao lub kruchą tartą jajeczną. Można na nie liczyć głównie w kantońskich restauracjach i herbaciarniach.
© Natural Born Vagabond, 2016