Welcome travelers!

Natural Born Vagabond™ is a bilingual (English and Polish) site devoted to travel photography and journalism. Here you can find images and articles from our remote travels. The ambition of the creators is to share the best stories with those who crave wilderness and adventure. If you would like to share your opinions or travel stories please contact us via e-mail.

Featured

Śródlądowa wyspa Mołdawia. Cz.2 (PL)

Sztandar Naddniestrza dumnie łopocze

Kraina nic a nic

Naddniestrze to żelazny punkt planu każdego obieżyświata, który udaje się w tą okolicę Europy. Bo to takie państwo-niepaństwo, nikt go nie uznaje, ambasada ostrzega, i w ogóle nie wolno. No więc pojechałem, korzystając z uprzejmości Inny, znajomej z Kiszyniowa, która zgodziła się przeprowadzić mnie suchą stopą przez meandry absurdalnej, postsowieckiej biurokracji Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawii. Jedzie się tam busikiem, albo pociągiem. Pociąg odjeżdża strasznie wcześnie (około szóstej rano), ale za to jest śmiesznie tani – bilet kosztuje około 12 lei (3 złote). Do tego jedzie te parę kilometrów w takim tempie, że grzyby można byłoby zbierać. Oczywiście, gdyby było to dozwolone, i gdyby takowe rosły w tej bezleśnej okolicy. Podróż Kiszyniów – Bendery zajmuje prawie dwie godziny, co pozwala odespać wczesną pobudkę.
Tekst i zdjęcia: Jędrzej Wojnar.

Jak przekroczyć nieistniejącą granicę

Pierwszą niespodzianką (i pułapką) jest granica na dworcu w Benderach. Wygląda tak niepozornie (albo to ja byłem tak zaspany), że w poszukiwaniu czegoś wyglądającego w miarę oficjalnie omal nie wkroczyłem nielegalnie na terytorium Pridniestrowskiej Respubliki Mołdawii. Byłaby to zbrodnia, którą zmazać może jedynie odpowiednia kwota w euro lub dolarach. Na szczęście mój kiszyniowski anioł-stróż ratuje mnie przed niechybną karą i zawracam, aby potulnie wypełnić migracjionnyj kart pod nadzorem naddniestrzańskiego pogranicznika, bacznie obserwującego nas spod daszka czapy – lotniska. Migracjonnyj kart to taka naddniestrzańska wiza. Władze samozwańczej republiki nie bardzo mogą stemplować paszport (chociaż oczywiście trzeba takowy posiadać), ale przecież jakoś muszą zaakcentować fakt przekroczenia granicy. W tym celu wypełnia się kartkę formatu a5, przedzieloną wydrukowaną linią na pół. W jednej połówce wpisuje się w rubryczkach kto, skąd, dokąd, dlaczego i po co, w drugiej – to samo, jeszcze raz. Potem pogranicznik przedziera migruszkę na pół, jedną połówkę wkłada do swojej teczki, a drugą oddaje, wypisawszy uprzednio długopisem na odwrocie do kiedy można przebywać na terenie Naddniestrza – i wiza gotowa. Za przekroczenie dozwolonego terminu (zazwyczaj są to 24 godziny) czekają srogie kary, gdyż jest to oczywiście zbrodnia, którą jednakowoż można zmazać – na przykład odpowiednią sumą w euro lub dolarach.

Co można w dobę

Doba to jakieś trzy razy więcej niż trzeba, żeby dość gruntownie obejrzeć Bendery, Tiraspol, i okolice – a wiele więcej do oglądania w Naddniestrzu nie ma. Ale najpierw trzeba zdobyć naddniestrzańskie ruble. Bankomat nie jest opcją – każdy bank, korzystając z egzotyki nieistniejącego formalnie państwa, soli pokaźną prowizję za niewątpliwy przywilej skorzystania z własnych pieniędzy. Pozostaje więc kantor. W pobliżu stacji kolejowej nie ma nic takiego. Trzeba udać się (pieszo, bo póki co nie mamy na marszrutkę) na pobliskie osiedle „Kanał”, składające się z 5 bloków-chruszczowek, placu zabaw z obowiązkową rakietą i sklepu spożywczego. W sklepie spożywczym jest miniaturowa budka, a w budce – kantor. Ale tak łatwo pożądanych rubli nie zdobędziesz. Pani w kantorze bardzo długo ogląda mój pięcioeurowy banknot, spoziera nań pod światło, uważnie bada ultrafioletem i w końcu zwraca, mówiąc, że musiałem go uprać. Może celowo, a może w spodniach. Nie robiłem tego na pewno, ale co z nim wyczyniał jego poprzedni właściciel w Niemczech czy innej Holandii – trudno powiedzieć. Następna pięcioeurówka – też prana, a do tego ma zagięte rogi. Kolejna – minimalne naddarcie. Pani może mi ostatecznie wymienić te banknoty, ale z racji ich podejrzanego stanu potrąci od tej operacji 10% wartości. Bez problemu można za to wymieniać mołdawskie leje – najbardziej wymiętoszony, brudny i zmaltretowany środek płatniczy, jaki w życiu widziałem. One na pewno nie były prane – nie ma bowiem szans, żeby którykolwiek banknot przeżył taką operację.
Rezygnuję z transakcji. Inna pożyczy mi na marszrutkę do Tiraspola, a tam może będzie jakiś bardziej litościwy kantor.

  • Naddniestrzańska ikonografia
  • Wytwórnia Kvint
  • Bloków nie brak
  • Piętnastoetażka
  • Suworow na koniu
  • Wygląda na starą, a jest nowa
  • Mural sowiecki
  • Sztandar Naddniestrza dumnie łopocze
  • Bloki nad Dniestrem
  • Centrum Tiraspola
  • Tiraspol - żyć, nie umierać
  • Park kultury i wypoczynku 'Zwycięstwo'
  • Gagarin myśli o czymś innym
  • Lenin brązowy
  • Centrum Tiraspola
  • Widok na Dniestr
  • Ponury Kosiarz
  • Tu mieszka władza
  • Soviet style
  • Nic, tylko defilować
  • BUM! Pomnik w Benderach
  • Z chruszczowki do gwiazd. Takie rakiety są na każdym placu zabaw

Póki co, zwiedzimy twierdzę w Benderach, skąd rozpościera się piękny widok na zakole Dniestru. Do głównej bramy jest kawałek, ale Inna zna tylne wejście – przez portiernię jakiejś fabryki, która ulokowała się na terenie twierdzy. Na miejscu okazuje się jednak, że ze zwiedzania nici – akurat dziś zabytek ogląda jakaś rządowa delegacja, choć który konkretnie rząd jest przez nią reprezentowany, ustalić nie sposób. Pozostaje nam więc podziwianie z zewnątrz twierdzy, której oczywista w XXI wieku militarna nieprzydatność śmiesznie kontrastuje ze zbrojnymi w kałasznikowy żołnierzami na wałach, którzy swoją obecnością gwarantują bezpieczeństwo tajemniczej delegacji.

Spacerując, zbliżamy się mostu na Dniestrze, który zamierzamy przekroczyć pieszo – nie ma bowiem takich oficjeli, którzy odwiedliby nas od podziwiania majestatu rzeki. Po drodze – trzy kurioza. Po pierwsze – napis na ogrodzeniu jakiejś fabryki, wymalowany wołami wielkimi po dwa metry, który miastu i światu oznajmia: „Rosja gwarantem pokoju i stabilności”. Dziwnie to brzmi w postsowieckiej enklawie, której zawieszony status jest dziełem przede wszystkim rosyjskiej interwencji wojskowej. Drugie kuriozum – to posterunek tego właśnie wojska, które zowie się dla niepoznaki mirotworcami, czyli siłami pokojowymi. Jednego transportera pilnuje 5 żołnierzy i karabin maszynowy. Fotografować nielzia, bo pokój pokojem, ale funkcja okupacyjno – kontrolna mogłaby na zdjęciu być jeszcze bardziej widoczna. I wreszcie trzecia ciekawostka – pomnik poległych w walkach o Bendery, które toczyły się podczas secesji regionu w 1992. Oczywista intencja pomnika nie budzi wielkiego zdziwienia, natomiast jego forma – tak. Na pięciu betonowych płytach umieszczono kilkanaście granitowych tablic różnych rozmiarów z wyrytymi nazwiskami. Całość wygląda, jakby w skład nagrobków uderzył pocisk, i ten właśnie moment chciał uwiecznić autor pomnika.
Po przejściu przez bardzo długi most na Dniestrze postanowiliśmy złapać marszrutkę.

Tiraspol

Po szaleńczej jeździe marszrutką (czy w ogóle da się marszrutką jechać normalnie?) docieramy do Tiraspola. Wygląda to tak, jakby Breżniew nadal żył. A więc nie po prostu powrót w czasie, tylko nałożenie tych wszystkich komórek, pizzerii, kantorów i sklepów na stricte sowiecki styl.

Właściwie jedyna ciekawa rzecz w Tiraspolu, to fakt, że to stolica formalnie nieistniejącego państwa. Z zabytkami tu nie przesadzają, nawet cerkiew Narodzenia Chrystusa w centrum, która wygląda jak budowla z XIX wieku tak naprawdę powstała w 2000 roku. Pomnik Suworowa też tylko udaje starszego niż jest – a tymczasem postawiono go w 1979r. Feldmarszałek Suworow, jako założyciel Tiraspola, jest w ogóle mocno nadreprezentowany w ikonografii samozwańczej republiki – dość powiedzieć, że marsowo i zaczepnie zerka z każdego rubla, niezależnie od nominału banknotu. Poza stojącym na środku wielgachnego trawnika konnym pomnikiem dzielnego fundatora grodu, w oczy rzucają się przede wszystkim monumenty mocno radzieckiego pochodzenia i (jak to w tego rodzaju państewkach bywa) gmachy rządowo – administracyjne. Budynki władzy łatwo rozpoznać po marmurze na elewacjach i niebywałych rozmiarach. Z kolei w rozpoznawaniu tych pierwszych niezastąpiona była Inna, bowiem najwyraźniej oblicza sowieckich gierojów powinny być według twórców wszystkim znane i podpisywanie ich nie ma sensu. Ja tam rozpoznałem tylko Lenina, no ale to było łatwe. Głowa młodzieńca o nieobecnym spojrzeniu okazała się należeć do Gagarina, zaś krytycznie zerkający wojskowy w parku kultury i wypoczynku „Zwycięstwo” został przez moją niezastąpioną przewodniczkę zidentyfikowany ponad wszelką wątpliwość jako marszałek Żukow, ten co to rozminowywał teren za pomocą kompanii piechoty. Obecnie stoi na wapnowanym cokole pośród nieczynnych karuzel, a gołębie robią mu na głowę.

Tiraspol - Pomnik Żukowa

Tiraspol – Pomnik Żukowa

Jako atrakcję Tiraspola wymienić też można słynną w niektórych kręgach wytwórnię koniaków „Kvint”, a ściślej – jej sklep firmowy, gdzie ów koniak da się nabyć względnie tanio. Kvint jest dumą Naddniestrzan i ich sztandarowym produktem eksportowym, nie dziwi zatem, że nie porywający architektonicznie gmach fabryki widnieje na odwrocie banknotu pięciorublowego.

Po gruntownym zlustrowaniu budynku władz Naddniestrza (monstrualne gmaszysko) stojącego przed nim wielgachnego Lenina (z niemęsko różowego granitu), zbiorczego pomnika poległych we wszystkich możliwych wojnach z domową z 91 roku na czele (posąg wyglądający jak Ponury Kosiarz i całkiem konwencjonalny czołg), pałacu Republiki (wstydliwie schowany za domem handlowym), parku Pobiedy, nabrzeża Dniestru, cerkwi, pomnika Suworowa, wytwórni Kvint, bloków-chruszczowek – słowem, po obejrzeniu wszystkiego wsiedliśmy w marszrutkę do Kiszyniowa. Na pożegnanie udało mi się spróbować lokalnego piwa Krepost’ czyli Twierdzowe. Nie polecam.

Przekroczenie granicy wiązało się kontrolą, polegającą na tym, że naddniestrzański pogranicznik zebrał migruszki i machnął ręką, a mołdawski zajrzał do wnętrza przez okno. Dalej było już standardowo – niemiłosiernie wyboista droga i koszmarne bloczyska Kiszyniowskiej Bramy wyglądające jak dwa zepsute zęby.

To nie jest tak, że odradzam, czy też nie polecam wizyty w Tiraspolu. Ale jeśli ktoś spodziewa się choćby najwęziej pojętych atrakcji turystycznych, może się stolicą Naddniestrza mocno rozczarować. Z drugiej strony – tacy ludzie prawdopodobnie w ogóle nie zawitają do Mołdawii, więc powyższa uwaga najpewniej jest całkiem niepotrzebna….

Przeczytaj również:

O autorze:

Jędrzej WojnarJędrek Wojnar. Chłopak z prowincji, który zawsze omija centrum. Interesuje go zła pogoda, nieciekawe miejsca, słabe widoki – czyli jakieś 90% świata. Rowerzysta, fotograf, żeglarz, dziennikarz; włada angielskim i francuskim, owładnął go rosyjski. Jeśli chcesz mu powiedzieć coś miłego, nie krępuj się: www.jedrzejwojnar.com

Comments are closed.