Welcome travelers!

Natural Born Vagabond™ is a bilingual (English and Polish) site devoted to travel photography and journalism. Here you can find images and articles from our remote travels. The ambition of the creators is to share the best stories with those who crave wilderness and adventure. If you would like to share your opinions or travel stories please contact us via e-mail.

Featured

Lazy River Tour. Czyli spływ z aligatorami. (PL)

Econlockhatchee River (Econ River for short)

Econlockhatchee River (Econ River for short). Photo by Dominika D. 

Dzisiaj czas na kajaki. Wśród czytelników znajdzie się zapewne kilku zapalonych kajakarzy, więc nie obawiam się o brak zainteresowania ;)

Miejsce akcji: Okolice Orlando, Seminole County.
Uwaga!!! Ważne: Temperatura powietrza ok. 65st.F ~ 20st.C
Dzień: 26. grudnia 2007- Tak, tak, nie pomyliłam się: Drugi Dzień Świąt Bożego Narodzenia :)

Stacjonujemy w miejscowości o wdzięcznej nazwie Chulouta [czi:lijota]. Nazwa wywodzi sił z indiańskiego: “Chuluoto”- co w wolnym tłumaczeniu oznacza: Pine Island / Sosnowa Wyspa. Znaczenie tej nazwy staje się jasne zaraz po przyjeździe na miejsce, gdzie gaje palmowe mieszają się z sosnowymi “wyspami”. Smukłe sosny wśród palm? Osobliwy, aczkolwiek uroczy, widok! życie toczy się tu leniwie, a region obfituje w jeziora i rzeki. Barwnego ptactwa Ci tutaj dostatek: Ibisy na poboczach dróg, Sępy niespiesznie “zbierające się” z szutrówki, a brodzące Herony przypominają nieco Polskę i nasze bociany. Na co dzikszych drogach Florydy nie trudno o znak ostrzegawczy: “crocodile crossing” w miejsce polskich “skaczących jeleni’ ;-)

Odwiedzając kilkukrotnie Florydę słyszałam wiele historii z cyklu “aligator w ogródku”, jednak żadnego na własne oczy nie miałam okazji zobaczyć. Stąd kiedy dowiedziałam się o możliwości wynajęcia kanoe lub kajaczka ku podglądaniu nieokiełznanej przyrody – przyklasnęłam natychmiast.

Drugi dzień świąt wydaje się świetnym na wszelkie aktywności fizyczne. Przejedzeni- niektórzy z bólem głowy ;-) pakujemy się do “trucka” i w drogę. Tuż przy Econ River spotykamy naszych przewodników- hehe. Nie wiem jak się moøna zgubić na rzece, ale dobra, robimy po amerykańsku ;-) Dalej standard: wodujemy 2 kajaczki i 2 kanoe. Pochmurno, słońca nie ma. Nuuudy, nic się nie dzieje :-(

Rzeka pod względem nurtu, krętości i głębokości przypomina nieco Krutynię. Snuje się niespiesznie wśród powalonych huraganami palm, po to tylko aby zaskoczyć niewprawnych kajakarzy (takich tam nie było- to Ci na kanoe słabo sobie radzili ;-)- żartuuuję) nagłym zwrotem akcji i plątaniną krzaczorów. Przenosek brak. No była jedna. Ale się nie liczy bo poradziłam sobie jedną ręką trzymając aparat, a drugą przeciągając kajak, więc to tak jakby jej nie było ;-)

No i co? no i nic. Płyniemy. Krzaki. Palmy. Sielanka. Nic ciekawego. Nic, tylko pstrykać “pocztówy” (próbki zdjęć poniżej). Gdzie te aligatory? Jestem pewna siebie poniewaz dzień wcześniej wyczytałam, ze gady przy takiej(~60st.F) temperaturze, są “nieruchawe”. Wyczytałam również, że zasadniczo różnią się temperamentem od krokodyli i niebardzo skore są do atakowania rozsądnych ludzi w kajakach. W internecie napisano również, ze mają wyśmienity słuch, pluskanie wiosłami słyszą z daleka i trzeba się trochę postarać, zeby w ogóle je zobaczyć. Więc się staram :)

Płynę kilka zakrętów przed ekipą, nic nie mówię- bo niby do kogo? No i jak mam być cicho to jestem. I co? I nic.
Jest jakaś 9 rano… słońce nadal za chmurami. Robi się zimnawo i ciemnawo. Z lektury wiem, ze nic nie wyskoczy nagle z ciemnej wody, jak to bywa na filmach przygodowych. Trochę przebierając wiosłem, a trochę obserwując brzegi w poszukiwaniu upragnionego fotograficznego celu, pozwalam sobie na zwiększenie odległości od przewodników. I nagle: mina mi zrzedła:

JEST!!! JEST!!!
Kłoda-WIEELKOŚCI-mojego-KAJAKA-leży-na-BRZEGU-pokazując-Tylko-GRZBIET-w-ODLEGłOŚCI-zaledwie-KILKU-metrów-ODE-MNIE!!! AAAAAAaaaa!!!

Uch!!! Niby nic takiego, nie? Lezy i się nie rusza.
Śpi pewnie. Nie mniej jednak zimny pot mnie oblał i co tu dużo mówić: zatkało mnie.
Jakimś cudem udało mi się jednak pstryknąć fotkę – na której zresztą mało co widać ;-) Tyle strachu o takie, takie: niewiadomo co? A no :)

Z wrażenia postanowiłam poczekać na maruderów ;-) Nasze wspólne wiosłowanie nie trwało jednak długo. Zaraz po krótkim posiłku przy ognisku rozpalonym za pomocą zeschniętych palmowych liści (mozna takie w Polsce kupić w kwiaciarni i też sobie rozpalić ognisko- jesli ktoś chce. Ale nie koniecznie- hihi), zaraz potem wychodzi słoneczko. Ze słoneczkiem odwaga powraca i znowu zasuwam do przodu.

Jak sie okazuje- nie na darmo. Łapię w obiektyw (ech- przydałoby sie jakieś tele!) dwa młode aligatorki wygrzewające się w słoneczku. W okolicy młodych aligatorów bywa czasem mama. Nie ryzykuję jednak takiego spotkania i płynę sobie cicho dalej. Oprócz kilku ptaszysk napotykam dwa żółwie wodne. Taki żółw to ciekawski stwór. Dopiero parkowanie kajaka przy okupowanym przez niego konarze zachęca go do nurkowania.

I tak, jakies 400 zdjęć dalej, zupełnie niespodziewanie, nasza 8 godzinna wycieczka dobiega końca.
Jak sądzę jest to jedynie przedsmak emocji przed wycieczką na Everglades: rozległe bagna na południu Florydy.

 

 

Comments are closed.